Imponująca realizacja, jeśli się wie, o co chodzi. To działający przekład motywów, metafor i konwencji (tzw. tropów) kina samurajskiego na amerykańskie realia. Kurosawa byłby dumny z Mameta a Mifune z Ejiofora. Naprawdę warto spojrzeć na ten film pod tym kątem, a nie wyczekiwać kolejnego mordobicia i widowiska, bo można się zawieść. Ten film ma duszę. Tak czy inaczej kawałek starego, dobrego kina. Powiedziałbym, że „już takich filmów nie robią”, ale jednak...