Ten film jest chory i tego właśnie oczekuje od filmu o tytule "Suicide Squad". W porównaniu do poprzedniego filmu nie ma porównania, bo tamten był pg13, co samo sobie nie pozwalało na wykorzystanie całego potencjału jaki był w tamtej historii, ok historia ok, tylko dlaczego oni strzelają do kamiennych ludzików.
"Suicide Squad" Jaamesa Gunna to jazda na kółkach w pełnym tego słowa znaczeniu. Totalnie chora rozrywka, z zaskakującymi śmierciami, niektórych bohaterów, a kiedy już myślisz, że nic nie może cię zaskoczyć, dostajesz kolejną, rozbrajająca scenę. Oni naprawdę giną, poza tym ginie masa niewinnych ludzi, no ale przepraszam, to nie są superbohaterowie, którym zależy by nikomu dookoła nic sie nie stało. Amanda Waller, lol pozytywny niby bohater no w końcu jest po stronie tych dobrych, a jednak tu to kompletne zło, nie cacka się Viola Davis jak zwykle świetna.
Mimo że te wszystkie postacie są złe, obleśne, na maksa powalone, przeklinają, jednak obchodzi cię ich los, nawet ci ich żal. Czy w pierwszym "Suicide Squadzie", ktoś w ogóle zginął, chyba ten indianiec zaraz na początku i tyle.
Jeśli nie lubisz, przeklinania, scen gore i naprawdę obleśnych konwersacji nie oglądaj tego filmu. Chociaż ja nie lubie, a i tak chętnie obejrzę jeszcze raz. King Shark taki słodki jak dziecko XD, i Starro na końcu. Kto normalny wstawiłby do filmu gigantyczną rozgwiazdę, szkoda, że zdradzili to w trailerze.
Poczekajcie do końca napisów, najpierw jest jedna scena dodatkowa, a potem poczekajcie do samiusieńkiego końca, bo tam jest druga. Nie wiem, czy mają sens, ale i tak poczekajcie XD.
Tylko że główny antagonista to jakiś żart... Gąbka wielkości godzilli, super, niesamowite. Film był zjadliwy do momentu Jotunheimu.