Tak po kilku minutach seansu włączają się myśli:
"hej przecież to aktorzy którzy czytają kwestie które próbują być naturalne"
I potem idzie już z górki, nagle wydaje mi się że widzę każdą klatkę z osobna
A reżyserowi raczej nie o to chodziło. Chciał żebyśmy byli Spellbound, a ja mogę co najwyżej udawać że jestem w Happy House.
Cóż kino to stan umysłu