Clint Eastwood pięć minut przed zagraniem postaci Brudnego Harry'ego.
Początek całkiem intrygujący - Coogan z pustynnej krainy spokoju przybywa do wielkomiejskiej dżungli, co mogło stać się albo komedią omyłek, albo poważnym dramatem głównego bohatera nie potrafiącym się w nowym środowisku odnaleźć.
Zamiast tego, on z krzywym uśmiechem błąka się po mieście, a to szukając zbiega, a to starając się zaciągnąć do łózka kobietę, która wpadła mu w oka. Nawet mimo Clinta w głównej roli tej postaci jakoś specjalnie polubić się nie da. Intryga równie mdła i zmierzająca do kiepskiego, przewidywalnego zakończenia.
Podobało mi się za to tło filmu - koniec lat 60 z budzącym się buntem potęgowanym LSD i marihuaną (dobra scena w dyskotece). Ale to trochę za mało...
Moja ocena - 4/10
rzeczywiście, mogła to być komedia omyłek postaci, która przybywa z innego miejsca/czasów w wielkie miasto, jakże by to było oryginalne!
ale racja, film nie jest jakis wyśmienity, ale mi się podobał. a tło rzeczywiście świetne, chyba już wiem, skąd Gilliam czerpał inspirację kręcąc scenę w dyskotece właśnie tego okresu w "Fear and loathing in Las Vegas
Ja także oceniłem 4/10, film trochę taki trochę "nijaki" , ale dałem aż tyle ze względu na Eastwooda, na plus też parę elementów się znajdzie, mi najbardziej podobała się postawa Coogana względem tej pani w różowym stroju która miała problem ze suwakiem w sukience i przystawiała się do naszego kowboja, a on całkiem niezle się zachował w takiej sytuacji, zwłaszcza podczas pożegnania się z nią ....
Aż tak źle nie było. Poza tłem wyrazistym, dialogi na wysokim poziomie. No i przepiękna scena z grą w bilarda. Ale reszta....
Film ze zmarnowanym potencjałem. A mógł wyjść dobry obraz podobny do np. Bullitt'a albo Brudnego Harrego...
Blef Coogana zabija w moim zdaniu zupełnie niedobrana muzyka, szczególnie psująca pierwszą część filmu. Dialogi i sytuacyjki są w wystarczającej części drętwe. Obraz jest mimo wszystko ratowany przez Eastwooda i stosunkowo lepszą drugą połowę filmu, z dość ciekawie pokazaną "brudną" częścią Nowego Jorku. Ale tego co dobre jest za mało. Brakuje polotu, trzeba było iśc w stronę "komedii pomyłek" albo mrocznego detektywa.
Czemu główny bohater nie miałby się odnaleźć w nowym środowisku ? Przecież nie pochodził ze średniowiecza tylko z XX wiecznej Arizony.
Mam dokładnie te same odczucia. Zaskakująco wręcz słaby film, zwłaszcza w kontekście późniejszych filmów duetu Siegel & Eastwood. "Blef Coogana" momentami udaje kino sensacyjne, a w większej części jest jakąś frywolną komedią obyczajowo-romantyczną ;) Dowcipy na ogół czerstwe, Clint mało wyrazisty, do tego sama postać Coogana jest mocno irytująca. Na plus kilka ładnych kobiet + scena z hippisami. Ostatnie minuty też nie najgorsze.